Zuza Skrzyńska

Czy na pewno „dziecko jest najważniejsze”?

by Zuza Skrzyńska

Kiedy stajemy się mamami siłą rzeczy koncentrujemy się na dziecku. Nieraz własne potrzeby odkładamy na później, by zaopiekować się maluchem. Chociażby wstając te kilka razy w nocy, gdy dziecko budzi się głodne czy z pieluchą do zmiany. 

Z jednej strony to całkowicie naturalne, z drugiej strony łatwo wpaść w pułapkę skrajności i… zapomnieć o sobie. Nawet wtedy, gdy maluch rośnie. I tak, jak wiele jest wpisów blogowych o pielęgnowaniu i dbaniu o dzieci, tak dzisiaj chciałabym napisać również o mamach.

Ten wpis powstał przy współpracy z producentem kosmetyków naturalnych Weleda, które znam i polecam Wam od przeszło trzech lat. Nie będzie to jednak tekst tylko i wyłącznie o pielęgnacji ciała, ponieważ nie tylko ono wymaga wzięcia pod uwagę!

 
DZIECKO W CENTRUM

Być może spotkałaś się z powiedzeniem, że kiedy rodzi się dziecko, to właśnie ono jest najważniejsze. Owszem, rytm dnia i codzienność rodziny często jest podporządkowana potrzebom malucha, ale nie oznacza to, że jest on najważniejszym członkiem rodziny. Wciąż będę upierała się przy tym, że ważna jest cała rodzina, a zatem również rodzice. Matki.

Niektóre z nas mają tak mocno zakorzeniony obraz matki poświęcającej się bez reszty dla innych, umęczonej, której celem nadrzędnym jest szczęście rodziny (zupełnie tak, jakby ona sama do tej rodziny nie należała), że trudno jest nam skupić się na sobie.

Tymczasem dbanie o swoje potrzeby nie jest egoizmem, nie oznacza bycia złą matką, żoną i panią domu. Pomijają fakt, że smutek, zmęczenie i frustracja rodzica jest momentalnie odbierana i odczuwana przez dzieci, to warto pomyśleć o sobie nie tylko w trosce o samopoczucie innych, ale… w trosce o siebie. 

 
PIERWSZY CIEPŁY POSIŁEK

Aż mnie ściska w brzuchu, gdy przypominam sobie początki bycia mamą. Byłam tak zaaferowana opieką nad córką i jednoczesnym utrzymaniem porządku w domu, że zapominałam o swoich podstawowych, fizjologicznych potrzebach. Zdarzało się tak, że pierwszy ciepły posiłek jadłam po godzinie 21, albo nie jadłam go w ogóle, zapychając się przekąskami i kanapkami. 

Kolejna (swoją drogą zupełnie wtedy niepotrzebna) zabawa wspierająca rozwój niemowlaka, niezłożone pranie czy zlew pełen naczyń były dla mnie ważniejsze niż zaspokojenie rosnącego głodu. 

Z perspektywy czasu uważam to za smutne i współczuję tamtej Zuzie. Wtedy natomiast byłam pewna, że tak wygląda macierzyństwo. Jest w nim miejsce na wszystko! Tylko dla matki czasem już nie starcza przestrzeni. I trudno, w końcu nie jest tak źle. Inne mają gorzej. No i chciałam, to mam. Trzeba się poświęcać.

 
ŻAL WYDAWAĆ NA SIEBIE

Inna sprawa to ubrania, zabawki, prezenty. Owszem, w pierwszych tygodniach macierzyństwa, zachłyśnięta nowymi możliwościami zakupu i szeroką ofertą niemowlęcych ubranek, kupowałam masę rzeczy dla córki. Jednocześnie było mi żal pieniędzy, żeby kupić coś dla siebie.

Myślę, że to może być częste zjawisko.

W moim konkretnym przypadku problem polegał na tym, że przez kolejne dwa lata nic się w tym temacie nie zmieniło. Wciąż chodziłam w tych samych, ciążowych legginsach i wciąż nowe ubrania w szafie to były przede wszystkim ubranka dziecięce. 

I jak kochałam czytać książki, prowadzić bullet journal, wyżywać się artystycznie, tak przestałam kupować dla siebie te rzeczy, które mi to umożliwiały. Dosłownie odłożyłam większość swoich mniejszych i większych przyjemności na wieczne “kiedy indziej”. Bo “teraz liczy się tylko dziecko”. 

 
PŁACZ POD PRYSZNICEM

Bardzo uwierało mnie to, że macierzyństwo nie cieszy mnie tak, jak tego oczekiwałam. Uwierało mnie to wieczne poświęcenie i odwracanie od siebie wzroku. Jeszcze bardziej uwierały mnie kotłujące się w głowie i sercu trudne emocje. Bo przecież powinnam być szczęśliwa!

Postanowiłam, że będę doceniać siebie bardziej. Już nie tylko wymagać coraz więcej i raz po raz ganić się w myślach, że mogłabym lepiej. Bardziej. 

Pozwoliłam sobie na pełną gamę emocji, chociaż było to niesamowicie trudne. Nie powstrzymywałam już płaczu. Wraz z łzami, podczas wieczornego prysznica, wypuszczałam napięcie, które zdążyło uzbierać się w ciągu dnia. 

I zaczęłam robić dla siebie malutkie rzeczy. W końcu od czegoś trzeba zacząć. 

 
WIELKA MOC MAŁYCH GESTÓW

Kakao, którego dawno nie piłam, a przecież tak je lubię! Sałatkę z camembertem, mimo że nie zaserwuję jej dziecku. Mogę ją zrobić dla własnej przyjemności. Zaczęłam czytać inne książki, a nie tylko rodzicielskie poradniki. Zwykle byłam w stanie przeczytać jedną czy dwie strony dziennie, ale to już było coś, co robiłam dla siebie. 

Przestałam też czekać, aż schudnę, powracając do wagi sprzed ciąży. Kupiłam sobie jeansy o dwa rozmiary większe niż te, które nosiłam kiedyś. Pogodziłam się z nowym rozmiarem i w końcu mogłam wywalić do śmieci znoszone, ciążowe legginsy.

Zaczęłam znowu nakładać rano krem na twarz. Bo, wierzcie lub nie, w pewnym momencie nie tylko umycie głowy graniczyło z logistycznym cudem. Często zapominałam umyć rano twarz, mimo że przemycie jej zimną wodą zawsze pomagało mi wejść z dzień z lepszą energią. 

Zobaczcie, że tak małe rzeczy, do których nie potrzebujemy miliona godzin wolnego czasu, mogą poprawić nam samopoczucie. Małe gesty w trosce o siebie. Bo mamy również potrzebują troski i zrozumienia. Tylko często nie wiedzą – jak ja kiedyś – że troska i zrozumienie to coś, czym w pierwszej kolejności możemy obdarzyć się same..

A DZIECKO?

Dziecko, jak się okazuje, nie potrzebuje nieustannej animacji czasu. Nie ma świata, w którym ktoś się non stop zajmuje drugim człowiekiem. Nie chcę tutaj absolutnie zachęcać do tego, by pomijać czy ignorować potrzeby malucha. Raczej by przyjrzeć się temu, ile robimy dla dziecka czy też “wokół” dziecka i czy naprawdę aż tyle jest potrzebne. Niezbędne.

Czy jeśli przestaniemy zabawiać noworodka kolejną kontrastową książeczką i zamiast tego usiądziemy obok z kubkiem gorącej kawy, to świat się zawali?

Maluszki potrzebują bliskości, uważności, ciepła. Nie potrzebują idealnie wysprzątanych domów czy miliona rodzajów kreatywnej zabawy do wyboru. Samo bycie z dzieckiem, uważna obecność – szczególnie w przypadku małego niemowlaka – jest opieką. Jest troską. I często jest też wystarczającą odpowiedzią na jego aktualne potrzeby

DBAJĄC O SIEBIE, DBASZ O INNYCH

Może to truzim, ale warto powtarzać te słowa do czasu, aż weźmiemy je sobie do serca. Dobre samopoczucie Twojego malucha zaczyna się od… tego, jak Ty się czujesz. 

Jak widzisz, zaspokajanie swoich potrzeb, robienie czegoś (tak dla odmiany) dla siebie, nie jest złe. Nie świadczy też o tym, że jesteś samolubną matką. Jest wyrazem troski nie tylko o siebie, ale o całą rodzinę. 

I choć cudownie byłoby dbać o siebie, bo „szczęśliwa matka, to szczęśliwa matka” i jej dobre samopoczucie jest celem samym w sobie, a nie środkiem do celu, to… każdy powód jest dobry, by zacząć myśleć o sobie <3

 

To też może Ci się spodobać

Dodaj komentarz

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda